Proszę wybaczyć odkopywanie wątku, ale miałem nieprzyjemne doświadczenia, które zaczęły się podobnymi objawami. Może ich opis ustrzeże kogoś przed podobnymi przygodami.
Tuż po nabyciu Lybry coś piszczało w hamulcach. Po zaciągnięciu ręcznego ustawało czasem na dłużej, czasem na kilka sekund. Na rozgrzanych hamulcach piszczało bardziej. Udałem się do mechanika specjalizującego się w naprawach hamulców i zawieszenia (w Krk). Naprawa była szybka i tania - diagnoza: jakaś uszczelka przy zacisku/tłoczku hamulca (nie umiem nazwać lepiej, nie znam się zbytnio, co potwierdze dalszą częścią opowieści). Koszt operacji: 20...30 zł, nie pamiętam dokładnie. Po 2...3 tygodniach piszczenie wróciło, sam wróciłem więc do mechanika. Ponoć znów wszystko rozebrał, przesmarował i sprawdził. Poinformował mnie, że wszystko wyglada jak z fabryki, jest super i to ja jestem jedynym wątpliwym elementem systemu (to między wierszami). Lybra piszczała dalej. Trzecia wizyta nie przyniosła nic nowego. Sam zaobserwowałem natomiast, że po dłuższej jeździe jedna felga z tyłu rozgrzewa się dużo bardziej niż pozostałe, bardzo dużo bardziej. Wkurzony kupiłem nowe klocki, tarcze, linki do ręcznego i pojechałem do innego mechanika, który podczas rozmowy tel. twierdził, że to na 100% rozwiaże problem (podejrzenie padło na ranty na tarczach + wspomniane linki, drugi mechanik mógł tak twierdzić, bo za pierwszym powtarzałem, że zaciski to prawdziwy eksponat doskonałości). Mimo wszystko nie byłem zbyt zdziwiony, gdy po kilku dniach wróciło nieśmiałe popiskiwanie, a po jakimś czasie (ok. miesiąca?) usłyszałem w pełni rozwinięty, znajomy pisk - coż, żadna nowość, jechałem dalej. Po drodze zaobserwowałem jeszcze, że intensywność piszczenia zależy od kierunku skręcania (aż do zaniku przy ostrych skrętach w odpowiednią, nie pamiętam którą, stronę). Po ok. godzinnej jeździe (był upalny dzień) samochód przede mną sprawił, że postanowiłem zahamować

. Okazało się to b. trudne, bo Lancia prawie nie reagowała na hamulec. Jakimś szczęśliwym trafem, pompując pedałem i próbując ominąć przeszkodę, udało mi się uniknąć wypadku. Udałem sie w żółwim tempie do najbliższego serwisu, gdzie miejscowy mechanik stwierdził, że mam przytarty/zatarty tłoczek (jeden z tych czterech w idealnym stanie). Problem z hamowaniem był ponoć skutkiem zagotowania się płynu. Mechanik prowizorycznie to naprawił, ale potem musiałem wymienić tłoczek i spaloną tarczę (z przebiegiem <1000km) + jej siostrę z drugiej strony.
Problem został rozwiązany.
Piszę o tym (mimo, ze historia dla bardziej obeznanych jest zapewne oczywista), bo gdybym (np. zamiast wpadać w zachwyt zwiazany z fabrycznym stanem hamulców) dowiedział się co niewinne piszczenie może mi przynieść, to działałbym zdecydowanie inaczej.